Pokrewnym terminowi „polihistor” jest określenie „człowiek renesansu”. Według słów Leona Battisty Albertiego, jest to „człowiek, który potrafi dokonać wszystkiego, na co przyjdzie mu ochota”

Każdy z nas ma swoich idoli, bohaterów, ludzi, którzy nam imponują, ale również inspirują i nakręcają do działania. Nie chodzi mi o wielkie „gwiazdy”, a o ludzi z krwi i kości, którzy organoleptycznie przewijają się w naszym życiu. Postanowiłem dzisiaj napisać coś o Panu Erwinie, człowieku, który przewija się w moim życiu od dwudziestu lat, a tak naprawdę poznałem go dopiero kilka dni temu. Erwin do tej pory raczej nie wiedział o moim istnieniu, a już na pewno nie jest świadomy jak duży wpływ miał na moje poczynania. Zawsze znali go moi koledzy albo kolega kolegi, albo coś, albo ktoś.

Od początku. Kiedy kupiłem swój pierwszy motocykl (Kawasaki LTD 454), przypominam, że miało to miejsce dwadzieścia lat temu 🙂 pojęcie rynek motocyklowy nie istniało, a posiadanie motocykla japońskiego wymagało naprawdę poświęcenia. Żeby go kupić zrezygnowałem z państwowej bezpiecznej firmy i poszedłem do jednej z powstających prywatnych. Ciułałem trzy lata i jeszcze przy zakupie musiałem pożyczyć kasę, żeby kupić tego starego parcha 🙂 Dobra, wracam do tematu…i co ? Oczywiście się popsuł !!! Trafiłem wtedy do chyba pierwszego serwisu motocyklowego w Warszawie (a może i w Polsce) Superbike na ulicy Kaskadowej. I tam, jako klient zamieniłem kilka zdań z Panem Erwinem. Nie ma szans, żeby to pamiętał. Oczywiście patrzyłem jak w obrazek, to był „Ktoś”- kierownik serwisu motocyklowego :)) I miał wiedzę, a to wcale nie było takie oczywiste, zresztą nadal nie jest;) Przy kolejnej rozmowie odnośnie naprawy, skojarzyłem, że to jest ten sam Gorczyca, który pisze artykuły w gazecie „Świat Motocykli”. Jeżeli ktoś nie rozumie, to tłumaczę. Nie było żadnej innej gazety o tematyce motocyklowej, jedyne źródło, pismo, które naprawdę łączyło, internetu nie było!

Erwin pisał o motocyklach zabytkowych, teoretycznie w tamtym czasie mało mnie to interesowało, bo prawie wszyscy chorowaliśmy na „nowoczesną” Japonię. Jednak jego artykuły zawsze czytałem pochłonięty, pasja z jaką pisał powodowała, że czekałem na każdy tekst. Nieświadomie zdobyłem wiedzę i szacunek do starszych maszyn, dzisiaj natomiast sam fascynuję się starszymi rocznikami. Czas sobie płynął, gdzieś go widziałem na jakiejś imprezie, ktoś pokazał mi jak pomalował mu motocykl, gdzieś przeczytałem kolejny tekst, udało się mi zmienić motocykl na lepszy. Dla mnie był to czas, w którym nie wyobrażałem sobie życia bez miasta. I nagle trach! Ktoś mi opowiada, uwaga będzie cytat: „Ty kur…a Erwin pier…to wszystko i wypi…w Bieszczady!” I faktycznie, zrezygnował ze wszystkiego w Warszawie i wyprowadził się pod Krosno (tak, tak Krosno to nie Bieszczady).

Było to dla mnie niezrozumiałe kompletnie, a jednocześnie intrygujące. Jak? Co tam robić? Na pewno odziedziczył jakaś kaskę i ma wywalone:) Prawda jest oczywiście taka, że sam musiał wywalczyć sobie nowe miejsce od zera i zajęło to kilka lat. W tamtym czasie nadal się nie znaliśmy, a wszystkie informacje docierały od wspólnych znajomych. Jeżeli dobrze pamiętam to niektórzy zawozili części do malowania. Nadal wierzyłem, że tylko miasto daje szansę, ale był to dla mnie pierwszy sygnał, że można zmienić całkowicie swoje życie, i że są przed nami większe wybory niż to czy dwie czy jedna łyżeczka. Informacje jakie do mnie docierały mówiły, że całkiem dobrze mu idzie i nie zamierza wracać. Mnie natomiast miasto zaczęło zjadać od środka. W gonitwie za swoim małym „sukcesem” popełniłem kilka błędów, w pewnej chwili zorientowałem się, że pracuję po 12 godzin, soboty, jakieś niedziele, pod telefonem o każdej godzinie. Praca,kasa,kasa,praca.

Żeby nie pisać za dużo o sobie i skracając temat, po kilku latach zrobiłem to samo 🙂 Yyyy w dużym uproszczeniu 😉 Gdy już zamieszkaliśmy w Bieszczadach, wszelkie wiadomości przestały do mnie docierać. Znajomi z Warszawy trochę się wykruszyli, co jest zrozumiałe przy takiej odległości, nowych dopiero poznawaliśmy. Po kilku latach działalności Gęsiego Zakrętu, jakimś cudem przyznano nam nagrodę,…że niby fajne miejsce, zostaliśmy zaproszeni na wręczenie nagród do Iwonicza. Nagrody były wręczane w różnych dziedzinach, turystyka, sztuka, itd. Siedzę sobie,…słucham,…słucham i słyszę, że nagrodę dla GOPR-u odbierze nie kto inny tylko Erwin Gorczyca! No myślałem, że spadnę z krzesła 🙂 Jaki kuźwa GOPR się pytam 🙂 Teraz wiem, że jest tam Vice Prezesem. Naprawdę byłem w ciężki szoku, że znowu staje na mojej drodze i znowu robi coś co mi imponuje. Na koniec podszedłem (to już mam nadzieję pamięta) i coś tam zacząłem bełkotać, że gratuluję, że wspólni znajomi, że fajnie, fajnie i takie tam. Krótka rozmowa zakończyła się stwierdzeniem, że musimy się kiedyś spotkać. Po jakiś trzech latach zgadaliśmy się w sieci, w miedzy czasie zaprzyjaźniłem się z „Kotletem” czyli Pawłem Kotlarskim( PJP Motocykle).

Paweł z Moniką stali się naszymi stałymi bywalcami i przy jakimś piwku coś zeszło się na temat Erwina. Kotlet prawie wstał, okazało się że w tamtych czasach, w tamtym warsztacie był jego pracownikiem i bardzo dobrze to wspomina:) I dopiero w tym roku wspólnie z Kotletem, wreszcie odwiedziłem Erwina. Nie wiem czy ta historia jest dla kogokolwiek ciekawa, ale poczułem potrzebę wypisania się na ten temat. Cieszę się, że wreszcie mogłem z nim normalnie porozmawiać, wspólnie nawinąć trochę asfaltu. Rozmowa o starych czasach z takiej perspektywy…bezcenne. Nadal jest dla mnie „Guru”, posiada kolekcję wspaniałych motocykli. Moje czterdziestolatki to młodzież przy jego perełkach 🙂 Szacunek ogromny.

Pisząc o Erwinie skupiłem się rzecz jasna na swojej perspektywie i patrząc przez pryzmat motocykli. Jest jednak człowiekiem, który robi sporo więcej. W raz z rodziną prowadzi „Piekło”, taka nazwa tylko 😉 Polecam rodzicom, którzy chcą żeby ich dzieci „coś robiły” na koloniach. Jak już pisałem jest ratownikiem GOPR, WOPR zresztą też, instruktor narciarstwa, windsurfingu, judo. Zbiera stare narty i planuje otworzyć muzeum. Uprawia skialpinizm, a wzeszłym roku powaliło go kompletnie. Wraz Bartkiem Górskim przeszli na nartach spod Mont Blanc pod Matterhorn czyli Haute Route. Ale, ale, zrobili to wykorzystując sprzęt historyczny. Nawiązali do pierwszego przejścia tej trasy przez Marcela Kurza w roku 1911. Czyli drewniane narty, skarpety robione na drutach te sprawy :))) Jest to dla mnie niewyobrażalne…

Pewnie jeszcze o czymś zapomniałem lub czegoś nie wiem, wszystkich tematów dotknąłem tylko powierzchownie, bo to kawał życia i można pisać i pisać 😉

Zdj. Waldemar Czado. Zaczerpnięte z FB Tradycja Narciarska.